Intruzka

Zapowiedziała się, teraz nie ma już odwrotu. Czuję wzrastające we mnie mdłości i złość, a najgorsze dopiero przede mną. Zagląda z wizytą mniej lub więcej regularnie, czasami nie ma jej tydzień lub dwa, bywa jedna, że ledwo sobie poszła melduje się znowu. Jest natrętnym i niepożądanym gościem, kłopot jednak w tym, że choć ja jej nie lubię, widać ona mnie bardzo.

Świadomość własnej bezsilności przerzuca się na moje reakcje i wygląd. Staję się podminowana i zaczepliwa, twarz przypomina własną karykaturę, a nadmiar bodźców zmysłowych czyni w mojej głowie chaos. Jeszcze się łudzę, że jakimś cudem nie dotrze do mnie i miotam się pomiędzy robieniem swojego, a uciekaniem się do środków zaradczych. Niestety, pomna wiedzy, że w gruncie rzeczy to na nic, prędzej czy później ogarnia mnie rezygnacja.

Ona i tak wtargnie do mnie - na dobę lub dłużej - manipulując mną według kaprysu. Bezwzględnie uczyni ze mnie pokonaną ofiarę, okradając z bezcennego czasu i pozostawiając wyzutą z wszelakich sił. A kiedy usatysfakcjonowana swoim zwycięstwem odejdzie, nie będę nawet w stanie użalać się nad sobą. Pojawi się tylko wdzięczność, że sobie poszła. Tymczasem.

Zmarnowane dni (nierzadko kilka w jednym tygodniu), niemożność zaplanowania niczego z wyprzedzeniem ponad dobowym, osłabione relacje międzyludzkie, ciągły przymus „nadgonienia czasu” i usprawiedliwiania się – to tylko niektóre z następstw towarzystwa owej „intruzki”. Trwa to już ponad trzynaście lat. Kiedy pomyślę, że gdyby nie ona, ile mogłabym przeżyć i dokonać… ech!

Tak, jest zaborcza, ale też najwierniejsza z wiernych. Pomimo koszmaru muszę też przyznać, że po jej odejściu pokornieję wewnętrznie, zarazem odnoszę wrażenie, że ciało i duch pozbywają się toksyn. Rodzaj mistycznego oczyszczenia? Złudzenie? A może jedynie efekt kontrastu?

Cokolwiek nie kryje się za tym, daje mi to pewne pocieszenie. Na koniec wyjaśniam, że nie nachodzi mnie żadna teściowa, toksyczna matka, wierzycielka bądź świrnięta koleżanka. Intruzem jest migrena.

/RLG/