Wyznanie

Tak, dałam mu się zwieść. Jak widać, przed błędami nie uchroni ani wiek, ani kobieca intuicja. Przychodzą takie chwile, że całą życiową naukę ma się gdzieś i idzie się po prostu na żywioł. Euforycznie, lekkomyślnie, z nową wiarą w możliwość spełnienia marzeń! Obiekt mego pożądania kusił mnie na długo przedtem, nim zainteresowałam się nim bliżej. To była misternie opracowana strategia, która musiała odnieść skutek – i odniosła. Pojawiał się i znikał, niekiedy tylko na kilkadziesiąt sekund, lecz sukcesywnie utrwalając w mojej głowie swój wizerunek. Nie przypuszczałam, że ulegnę jeszcze takim sztuczkom jak wabienie prezencją, jednakże w tym przypadku trafiło stuprocentowo w me gusta.
Przyjemnie było już tylko patrzeć na niego. Mógł uchodzić za kwintesencję szyku, niczego za wiele, niczego za mało, stonowana elegancja i wdzięk. Niestety, w następstwie podziwu dla jego aparycji zaintrygowało mnie jego wnętrze. Dużo mówiło się o nim, a co gorsza, mówiło się dobrze. Znałam kilka kobiet, które po zetknięciu się z nim rozpływały się w ochach i achach. Jedna z nich zdradziła mi nawet, iż po spędzonych z nim nocach uzależniła się od niego. Nie do końca im wierząc, zapragnęłam przyjrzeć mu się bliżej.
Doszło do pierwszego kontaktu. Od zawsze podatna na piękno słów z miejsca oczarowałam się mistrzowskimi zwrotami i wyczuciem kobiecej natury. Był typowym tworem ery profesjonalistów, doskonale wiedzących, czego oczekuje się po nich, dbającym o image. Z równym pietyzmem podchodził do swojej formy i bez fałszywej skromności gotów był nawet wystawić się na próbę. Mnie takie dowody nie były potrzebne i zaufawszy zapowiedziom czekającego mnie szczęścia, zdecydowałam się pójść na całość.
Owszem, płaciło się za to cenę i to niemałą, lecz on solennie przyrzekał nie zawieść pokładanych w nim nadziei. Początkowo tak właśnie było, względnie tylko uległam sile jego sugestii. Styczność z nim zradzała we mnie poczucie przejścia z prozaicznej egzystencji w niedostępny świat luksusu. Na własnej skórze doznawałam wypełnienia obietnic o niezapomnianych przeżyciach dla zmysłów… i jakaż delikatność, jakże miły, subtelny zapach! Nie spiesząc się, wnikał we mnie, a nowe podniety zdawały się potwierdzać jego zapewnienia, że to najlepszy sposób na zatrzymanie młodości.
Istotnie, byłam jak odrodzona, zarazem dobitnym przykładem tego, co wiara może uczynić z ludzi! Widziałam to, co chciałam widzieć, nie dopuszczając do siebie najmniejszych wahań. Byłam niczym fanatyczna wyznawczyni religii zaślepiona wizjami wiecznego raju… Noc w noc był przy mnie i we mnie, poprawiając moje samopoczucie, wzmacniając mi ego i pozwalając mi odchodzić w sen w obłoczku jego upojnej woni. Nasz wspólny czas jednak nieuchronnie dobiegał końca i chociaż ode mnie zależało, czy zechcę go przedłużyć, znalazłam się w rozterce.
Pierwsze wątpliwości pojawiły się u mnie już nieco wcześniej, gdy uniesienia nowością zastąpiła rutyna. Przywykłam do niego jak do czegoś oczywistego - do dobrych rzeczy przyzwyczaić się nietrudno - ze stratą dla intensywności naszego związku. Tym niemniej, postawiona przed decyzją, być (z nim) albo nie być (z nim), szczerze zapytałam siebie, czy naprawdę warto? Z przykrością stwierdziłam, że wiele z jego obietnic było rzuconych na wiatr, a zewnętrzne walory nie znalazły pokrycia w głębi.
Ani chybi był świetny jako chwilowa pociecha, lecz na trwałą dodatnią przemianę lepiej było nie liczyć. Potwierdzało to nie tylko moje lustrzane odbicie, co i wyrzuty sumienia, będącymi forpocztą mej skruchy. De facto, pozostałam taka jak przedtem, może tylko bogatsza o to doświadczenie i z konkretnym ubytkiem w portfelu. Spojrzawszy prawdzie w oczy, uznałam swoją pomyłkę i postanowiłam skończyć z nim bezpowrotnie. Pusty słoiczek po ekskluzywnym, nieludzko drogim kremie na noc wylądował w koszu na śmieci…