Humorzasty

Towarzyszy mi prawie zawsze. Jest przy mnie tuż po przebudzeniu i gdy zasypiam, zarówno w domu, jak też podczas podróży. Mogę śmiało powiedzieć, że nikt tak dobrze jak ja nie zna jego przyzwyczajeń, a również niestety – jego kaprysów. W obecności innych potrafi być mistrzem pozorów, popisując się swoją sprawnością i pomocą. Nie powiem, początkowo byłam z niego dumna, jakby inaczej - urok młodości, świetna forma, niemal ideał. Niemal… bowiem coraz częściej miewał humorki.
Jego poprzednik również miał tendencje do dąsów, lecz widać nauka poszła w las. Niepomna doświadczeń, wpadłam w nowy układ z pewną naiwnością, żeby nie powiedzieć: na skrzydłach euforii. Dość długo nic nie wskazywało na to, że dotknie mnie powtórka z wątpliwej rozrywki. Rankami rozjaśniał się na mój widok, przyjaźnie witając. Piękny, na każde moje życzenie gotów do służenia, wkradał się w moje łaski i stopniowo uzależniał od siebie – aż stał się mi całkiem niezbędny. Prawie dokładnie po upływie roku odkrył się przede mną z nieznanej mi dotąd strony i pokój naszej symbiozy został zachwiany. Pojawiły się jego fochy, ujawniły nieładne cechy, co z kolei rzutowało na moje nastroje. Właściwie już wtedy było za późno, a nawet jeszcze nie przeczuwałam, że czeka mnie dopiero prawdziwy pojedynek sił.
Pewnego razu zignorował mnie, nie zainteresowany zarówno energetycznym posiłkiem, co i moim dotykiem. Po kwadransie minęło mu i znów był taki, jak wcześniej. W innym czasie nie spodobał mu się zbyt wilgotny klimat, nagle też okazał się bardzo wrażliwy na poranne stresy. Jeżeli cokolwiek zaburzyło mu rytuał powolnego dochodzenia do siebie, szalał bądź przeciwnie, gasł na oczach, jednym i drugim wzbudzając we mnie panikę. Potrafił potem godzinami na nic nie reagować, toteż po ponownym nawiązaniu z nim kontaktu cackałam się z nim jak z jajkiem.
Znosiłam te upokorzenia w milczeniu; on był mi potrzebny, ja jemu nie. W innych zakresach życia wystrzegałam się takiej relacji jak ognia, w tę nie tylko wpuściłam się świadomie, co też dobrowolnie w niej trwałam. Owszem, próbowałam z tym walczyć, dystansowałam się, lecz nie byłam w tym konsekwentna. Kiedyś jednakże wpienił mnie do tego stopnia, że w desperacji podjęłam radykalną decyzję. Rozstaliśmy się na dłużej, i to nawet dwukrotnie. Każdorazowo wracał do mnie skruszony, jakby oczyszczony z wad i gładszy zewnętrznie. Mogłam tylko przypuszczać, przez co przeszedł, swoich własnych katuszy również mu nie zdradzałam. Sporo mnie to kosztowało, ale prawda była taka, że nie potrafiłam bez niego żyć.
Wtem okazało się, że musi poddać się poważnemu leczeniu, po którym wrócił do mnie z zanikiem pamięci. Powoli zapełniałam mu ją na nowo, nie okazując zniecierpliwienia, wytrwale. Miałam cichą nadzieję, że przykre wspomnienia pozostaną zapomniane, a ten nieszczęśliwy przypadek nam obojgu wyjdzie na korzyść. Byłam gotowa na większe kompromisy, liczyłam na to samo z jego strony. Przez kilka tygodni trwałam w iluzji nowego początku, lecz wkrótce przyszło rozczarowanie. Zrozumiałam, że nawet traumatyczne przeżycia nie gwarantują zmiany wrodzonej natury. Przestałam wierzyć w jego poprawę.
Dzisiaj znów przyszło mi się napraszać, aby łaskawie zechciał ze mną współpracować. Przystał na to dopiero w południe, a i to po niemałych oporach. Zdaje się, że jego obrażalstwo chwilowo minęło, aktualnie nie buntuje się na moje polecenia. W gruncie rzeczy, jest mi to obojętne, ponieważ kropla goryczy dawno przelała już czarę. Jego nieprzewidywalność doprowadziła do tego, że w końcu dotarł do mnie bezsens mojej wierności. Tak, porzucam go, zdecydowanie, nieodwołalnie i ostatecznie. Popołudniu wybieram się po nowy laptop, tym razem mniej efektowny, natomiast z co najmniej trzyletnią gwarancją.