Pupil

Wrócił. Co skryła ciemność, zdradziło ciche zaskrzypienie drzwi. Przeczuwałam, że musi być blisko, lecz na razie nie ujawniał swojej obecności, choć najpewniej penetrował pokój. Wrodzoną mu miękkość kocich kroków dodatkowo tłumił dywan, a wszelakie przeszkody omijał równie zwinnie jak za dnia. Moje oczy, teraz przywykłe do mroku, dostrzegły go w końcu na tle jednego z okien. Pomimo słusznej postury wskoczył tam bezszelestnie i gdyby nie poświata księżyca, jego sylwetka doskonale stopiłaby się z tłem. Kot siedział chwilę nieruchomo, po czym wyczuwając jakoś, że nie śpię, odwrócił ku mnie głowę i przyjaźnie miauknął.
Drań. Kiedy ja się zamartwiałam, że zaginął, on włóczył się zaspokajając instynkty i swe ambicje zdobywcy. Był samotnikiem i niepodzielnym władcą okolicy. Dorodny, o czarnym, lśniącym futrze i nieprzeniknionym wzroku swych zielonych ślepi wzbudzał respekt nie tylko w obrębie swego gatunku. Bały się go nawet psy; nie jednego przegonił z rejonu, który widać uznawał za swój. W domu przeistaczał się w łagodne, puszyste stworzonko, łase na pieszczoty moich rąk, o co nigdy nie musiał zabiegać zbyt długo. Dotykanie jego jedwabnego futra sprawiało mi dużą przyjemność, a melodyjny pomruk kociego zadowolenia chyba wpływał na mnie terapeutyczne. Niekiedy naprężał wtedy swoje mięśnie dając mi popis tkwiącej w nim siły, z czego nie zawsze zdawałam sobie sprawę. Zachwycałam się tylko jego zewnętrznym wdziękiem oraz jego niezależnym charakterem.
Kochał wybiórczo, akceptując jedynie swoich, innych w najlepszym razie ignorując. Dał nauczkę kilku śmiałkom chcących się z nim szybko spoufalić, lecz jego nieufność nie miała nic wspólnego ze strachem – kot był pierwszy przy drzwiach, gdy tylko usłyszał dzwonek. Na ogół jednak wtapiał się w dom leniwie drzemiąc po kątach, potęgując jego przytulność, a zarazem wyciszając też jego mieszkańców. Odkąd znalazł się u nas, staliśmy się chyba ostrożniejsi w ruchach i też bardziej spokojni. On podporządkowywał się naszym zasadom (przynajmniej pod naszą obecność, gdyż nieraz po powrocie do domu znajdywaliśmy ślady jego „stepowania” po meblach), zaś my nauczyliśmy się szanować jego rytuały. Przychodził do nas w określonych porach, nigdy na żebry, miał swoje ulubione miejsca, które zmieniał tak, by zawsze mieć nas na oku. Czasem odnosiłam wrażenie, że rozumiem jego kocią mowę, rozróżniając emocje w mruczeniu, a nawet – w spojrzeniach, w zmiennej mimice. Wyczuwałam jego naturę, jego potrzebę wolności, zazdroszcząc mu z lekka, że tak wiele może. Udomowiony, a pomimo to nieokiełznany, nie utracił swojej indywidualności i był z nami, bo tego chciał.
Tym razem także wrócił i to nie z potrzeby schronienia czy z głodu. Kiedy kot w paru zwinnych skokach znalazł się przy mnie, włączyłam nocną lampkę. Moją uwagę od razu przykuło coś, co przykleiło się mu do mordki. Tak, to niewątpliwie było ptasie pióro. Z resztkami zaschniętej krwi.