Tradycja

Miał tego serdecznie dosyć. Wystarczyło, że pokazał się komuś na oczy, od razu padało: „Andrzej, a nie mógłbyś…?”, „Kochanie, proszę cię…”, „Tato, pomóż mi…”! Nie istniało takie miejsce w domu, w którym mógłby się zaszyć na dłużej niż kwadrans. W najlepszym razie przeganiano go z kąta w kąt, przeważnie jednak służył swoim kobietom – żonie, matce i córce - za posłańca po niekończące się świąteczne sprawunki. Nie wystarczyła dwukrotna wyprawa do centrum handlowego w najbliższym dużym mieście, choć bagażnik ledwo się domykał. Nawet w samą Wigilię, ledwo zjawił się w kuchni, żona znowu obarczyła go listą niby to niezbędnych jej produktów. A przecież czekało go jeszcze odśnieżanie chodników przed domem, ponieważ nocą porządnie nasypało, nie mówiąc o obietnicy złożonej dzieciom wspólnego strojenia choinki oraz o spakowania prezentów! Auto przypominało biały pagórek i Andrzej potrzebował niemało czasu, aby dostać się do środka. Trudził się właśnie skrobaniem szyb, kiedy w ogrodzie pokazała się żona.
- Ty jeszcze tutaj?! Pieszo byłbyś już dawno z powrotem!
- A czym odbiorę wujostwo z dworca? – przypomniał jej.
- Ale oni dojadą wpierw za dwie godziny, a te rzeczy potrzebuję już teraz! – niecierpliwiła się żona.
Jakby tego było mało, zza drzwi wejściowych wychyliła się nastoletnia córka.
- Tatusiu, nie leci ciepła woda, a ja muszę umyć włosy! Przyjdziesz to sprawdzić? A babcia prosi, abyś zawiózł ją do kościoła, bo na chodnikach jest ślisko…
- O, nie! Najpierw sklep! – zaprotestowała żona. – I karpie pływają jeszcze w wannie…
- Nie dogodzę wam wszystkim! – Andrzej rozłożył ręce. – Że też Boże Narodzenie musi akurat wypadać w zimie! Latem wszystko byłoby dużo prostsze!
Myśl ta nie opuszczała go aż do wieczora, tym bardziej, że śnieg znowu zaczął sypać, a stres spotęgowała jeszcze awaria bojlera oraz spóźnione przybycie gości. Andrzej dwukrotnie jeździł na dworzec, przy czym wracając wpadł w poślizg i tylko o mały włos uniknął stłuczki. Wszystko wytrącało go dziś z równowagi, zima, pośpiech, zamieszanie. Po kolacji wigilijnej, kiedy odpakował już swoje prezenty - ciepłe kapcie, wełniane skarpety i rękawice - nie wytrzymał i oznajmił z przekąsem:
- Gdyby święta wypadały w lecie, to może dostałabym wreszcie jakieś inne podarki…
Matka i żona rzuciły mi karcące spojrzenie, jedynie córka podchwyciła:
- W Betlejem na pewno nie było śniegu!
- W rzeczy samej! – zapalił się Andrzej. – Zresztą, czy ta data narodzin Jezusa jest w ogóle pewna? Pomylono się o kilka lat, to może też o kilka miesięcy? To całe świętowanie i tak jest bardzo umowne. Obecnie dla większości ludzi to już tylko tradycja rodzinna, więc jakie ma znaczenie data? Przyznajcie sami, czy latem nie byłoby lepiej? Siedzielibyśmy teraz wszyscy w ogrodzie, przygrzewałoby pięknie słońce, i nie było takich korków na drogach jak dzisiaj ani też opóźnień pociągów!
Rodzina chórem zaprotestowała, jednakże Andrzej rozkręcał się coraz mocniej w roztaczaniu wizji letnich świąt Bożego Narodzenia. Nie zauważył, że spojrzenia wszystkich przygasły i nikt już nie podejmował tematu. Kiedy wyraźnie zadowolony z siebie Andrzej nareszcie zamilkł, odezwała się żona:
- Uważasz więc, że pora świąt nie ma znaczenia?
- Owszem – potwierdził Andrzej. - Wolałbym gwiazdkę latem!
- Dobrze, będzie jak chcesz. Następne Boże Narodzenie będziemy obchodzić nie w grudniu, lecz w lecie. Zepsułeś nam radość z tegorocznych świąt, więc liczę na to, że zajmiesz się organizacją następnych. Jaki miesiąc proponujesz?
Wzrok obecnych spoczął na Andrzeju, który, by zachować twarz, podjął się rzuconego wyzwania.
- Czerwiec – odparł zdecydowanie. – Wigilia dwudziestego czwartego..
Prawdę powiedziawszy, na myśl o tym, że za pół roku powtórka ze świąt zrobiło mu się trochę nieswojo, miał jednak nadzieję, że do lata jego domownicy o tym zapomną.
Wkrótce wyrzucił swój pomysł z pamięci, natomiast już przeciwnie żona Andrzeja. Punktualnie z nadejściem czerwca przypomniała mu, że czas zająć się przygotowaniami. Andrzejowi nie pomogła próba obrócenia tego w żarty, ponieważ małżonkę poparła jego matka i najstarsze z dzieci, córka. Szczególnie wobec tej ostatniej Andrzej za ni nie chciałby wyjść na człowieka nie dotrzymującego danego słowa. Od czego tu jednakże zacząć?! Kobiety, dostrzegając bezradność mężczyzny, obiecały mu swoje wsparcie:
- Dobrze, pomożemy ci. Do ciebie należy zdobycie tego wszystkiego, co tradycyjnie łączy się z Bożym Narodzeniem, natomiast my zajmiemy się kuchnią.
Po czym wspólnymi siłami stworzono długą listę, tak produktów niezbędnych w przyrządzeniu potraw świątecznych, jak i tych ku uzyskaniu świątecznej otoczki. Nie pomógł protest Andrzeja, że kartki z życzeniami świątecznymi to już mała przesada – kobiety uparły się, że ma być wszystko tradycyjnie, dokładnie tak, jak w grudniu. Włącznie z zaproszeniem rodziny oraz oświetleniem domu sznurami kolorowych żarówek.
Andrzej przystąpił do akcji, wylewając przy tym litry potu, bo też czerwiec był wyjątkowo upalny. Z zakupem większości rzeczy nie było trudności, acz musiał w tym celu wybrać się do większego miasta. Kupując prezenty utwierdził się w swoim przekonaniu, że lepiej świętować w innej porze niż reszta społeczeństwa. Nareszcie wolne parkingi, brak długich kolejek do kas i można było też liczyć na kompetentne porady sprzedawców.
Pierwszy problem wynikł przy kartkach świątecznych, nie było ich w żadnym z kiosków ani też w sklepach. Ostatecznie córka pomogła zamówić je poprzez Internet, lecz że w hartowni pakowane były po sto sztuk, Andrzej wydał na nie więcej niż zamierzał. Opłatki zdobył również. Co prawda, podpadając kościelnemu i wystawiając się na pośmiewisko przed ministrantami, lecz najważniejsze, że mieli jeszcze kilka zeszłorocznych paczuszek. Wszystko zdawało się iść gładko i Andrzej był zadowolony, że pomimo pełni lata tradycji stanie się zadość. Dowiedział się, gdzie można kupić żywe karpie, a gdzie zmielić mak, zaś Wietnamczycy na targowisku załatwili mu tanie ozdoby.
Dużym problemem okazało się tylko nabycie prawdziwej choinki. W handlu odpowiednich nie było; jeżeli w donicach, to jakieś skarłowaciałe lub egzotyczne, a te do zasadzenia w ziemi również były za małe. Raz i drugi zapytał o sztuczną choinkę, lecz że sprzedawcy wybuchali śmiechem biorąc jego słowa za żart, to dał sobie z tym spokój.
Dwudziesty czwarty czerwca zbliżał się dużymi krokami. Przyjaciele i krewniacy rodziny Andrzeja mocno zdumieli się otrzymaniem życzeń świątecznych, a sąsiedzi – widokiem przystrojonego domu! Jego pan przeszedł nawet samego siebie, dekorując dodatkowo ogród i wieszając za balkonem wspinającego się nań Mikołaja. Wieczorami, gdy posesję rozświetlały barwnie migoczące światełka, zjeżdżano się pod nią z całej okolicy! Zaproszone wujostwo dotarło przed czasem i to wraz z trojgiem wnuków przybyłych do nich na wakacje. Andrzej postanowił jednak niczym się nie zrażać, grunt, że nie było zimy! W domu pachniało wypiekami korzennymi, a i odświętny wystrój wnętrza nawiązywał do bożonarodzeniowych tradycji.
Brakowało jedynie choinki. Zdesperowany Andrzej wybrał się w końcu po nią do lasu, zaopatrzywszy się wcześniej w łopatę i piłę. Niestety, pomimo zmierzchu został przyłapany na gorącym uczynku i nie pomogły żadne tłumaczenia. Leśnik sprowadził policję, złodzieja ukarano wysoką grzywną, a choinkę mu zarekwirowano. Chcąc nie chcąc, Andrzej przystroił ozdóbkami świątecznymi jedno z drzewek rosnącym w przydomowym ogrodzie.
Wieczerza wigilijna odbyła się na tarasie tuż przed zachodem słońca. Stół był nakryty jak trzeba, odświętnie, spakowane prezenty oczekiwały na trawie pod drzewkiem, z głośników cicho dolatywały kolędy. Złożono sobie życzenia przełamując się opłatkiem, po czym przystąpiono do degustacji kolejnych dań. Nikt nie wypowiedział tego głośno, lecz choć tradycyjnym potrawom niczego nie brakowało, to w środku lata smakowały jakoś inaczej. Atmosfera, pomimo starań uczestników kolacji, też była daleka od świątecznej, i to nie tylko dlatego, że kolędy zagłuszane były przedwieczornym koncertem ptaków. Zmęczenie po długim, skwarnym dniu pozbawiało apetytu i chęci na konwersację. Podmuchy wiatru złośliwie gasiły świece i na taras zlatywały się komary. Dzieci niecierpliwiły się i marudziły, ponieważ rozpakowanie prezentów przewidziano dopiero z ukazaniem się pierwszej gwiazdy, a niebo nie chciało zaciągnąć się granatem.
Przeszkadzało coś jeszcze. Od czasu do czasu w sąsiednim ogrodzie wybuchały wrzaski i właśnie one były powodem, dla których Andrzej nie potrafił poczuć pełnej satysfakcji. Umawiając się bowiem przed ponad pół rokiem na święta zapomniał o jednej ważnej sprawie. W czerwcu odbywały się mistrzostwa piłki nożnej! Tym samym Andrzej przeoczył, że dokładnie dwudziestego czwartego wypadnie mecz finałowy! Co gorsza, to on sam nigdy nie zezwalał, by w Wigilię w ich domu włączyć telewizor…