Bellisima

Musiała być kompromisem pomiędzy wolą stworzenia istoty anielskiej i ludzkiej. Powiedzieć o niej „prześliczna” zabrzmiałoby równie niewłaściwie jak wobec symfonii Beethovena. Była uosobieniem doskonałego piękna. W niewystudiowanej gracji skierowała się do wolnego stolika bezwiednie przykuwając uwagę wszystkich gości. Jeśli była nawet świadoma zainteresowania, jakie wzbudziła, to w żadnym razie nie pokazała tego po sobie. Przywykła do takich reakcji bądź nimi znużona, muskała otoczenie wzrokiem obojętnym, przenikającym ludzi jakby byli przeźroczyści.
Miała w sobie coś magnetycznego, co przyciągało i zarazem zakłócało zdolność koncentracji na czymkolwiek innym niż ona. Na krótką chwilę ucichły rozmowy, a gdy znów powrócono do nich, nie były już tak swobodne jak wcześniej. Grupki pań, które zebrały się tu na babskie pogaduszki, mężczyźni wyglądający na biznesmenów, a nawet dzieci, wszyscy oni mniej lub bardziej jawnie nagle zerkali w stronę jej stolika.
Nic dziwnego, patrząc na nią miało się wrażenie przywileju uczestnictwa w czymś wyjątkowym i niespodziewanym, jak spotkanie kogoś, kogo znało się jedynie z ekranu lub ze swoich ukrytych marzeń. Każdy z jej ruchów był sam w sobie poezją, sposób, w jaki piła kawę, paliła papierosa, dotykała swych jedwabistych włosów. Jedynie biorąc do dłoni telefon komórkowy, zdradzała się pewną niecierpliwością. Czekała na kogoś, a ten ktoś tymczasem zdawał się być nieosiągalny. Ilekroć ponownie wybijała numer, jej idealne czoło nieznacznie się marszczyło i też mimowolnie przygryzała swe ponętne usta. Bynajmniej i w tym nie traciła nic ze swego powabu, a wręcz zyskiwała, zastępując porcelanową perfekcję ożywioną mimiką.
W którymś momencie zaprzestała sięgania po telefon, lecz jej twarz nie oblekła się w rezygnację. Nagrodziwszy ujmująco słodkim uśmiechem kelnera, który postawił przed nią fantazyjnie ozdobiony pucharek z lodami, całkowicie skupiła się na deserze. Zachwycała i w tym. To nie była zwyczajna konsumpcja, to była czysta zmysłowość, tym większa, że w połączeniu z niewinnością intencji. Biznesmeni teraz na dobre zarzucili swoje dysputy, jak zahipnotyzowani śledząc drogę łyżeczki w jej dłoni, jej dziecięce łakomstwo i rozkosz oblicza delektującego się naprzemiennie smakiem śmietany, owoców i lodów. Rzucane jej spojrzenia kobiet oscylowały pomiędzy zazdrością a przyganą, zaś dzieci natrętnie dopraszały się o taki sam deser.
Wtem rozdźwięczała się jej komórka przerywając zarówno spektakl ucztowania, jak i resztki rozmów. Kobieta nie od razu odebrała połączenie, a gdy uczyniła to w dumnym podniesieniu głowy, wszyscy goście kawiarni nadstawili uszu. „Gdzieee?”, prawie zawyła. „Ty skurwielu śmierdzący, czy cię popierdoliło?!! Jak, kurwa, siedemnasta to siedemnasta, a nie siedemnasta dwadzieścia ani siedemnasta dwadzieścia pięć!! Jak się ze mną umawiasz, to zapierdalasz na miejsce pół godziny przed czasem!! Że korki? A co mnie to do chuja interesuje?!! Nie nauczono cię, kurwa, szanować kobiety?!! ...”.